Oświadczenie z-cy burmistrza Witolda Sielewicza ws. konkursu na Fort Sokolnickiego

Dziś w godzinach popołudniowych ukazało się oficjalne oświadczenie zastępcy burmistrza Witolda Sielewicza dotyczące konkursu na Fort Sokolnickiego

 „Kompromitacja, wstyd, dyskwalifikacja”

Te słowa pochodzą z tekstu Wojciecha Karpieszuka zamieszczonego w Gazecie Stołecznej. I ja się z tym całkowicie zgadzam. Pytanie tylko, kto się tu kompromituje?

Tekst zawiera prawdy, półprawdy i nieprawdy.

Prawdą jest, że przebywam na urlopie i nie jest to – jak sugeruje gazeta – ucieczka, tylko urlop, który zwyczajnie raz na jakiś czas należy się nawet zastępcy burmistrza. Byłoby dobrze poczytać Kodeks Pracy. Niestety, miast kąpać się w słońcu i morzu muszę zastanawiać się, czy tekst redaktora Karpieszuka – który dostałem dzięki uprzejmości przyjaciół – bardziej mnie oburza, dziwi czy śmieszy.

Zasadnicze pytanie brzmi: w jakim celu podjęto akcję wiązania mojej osoby z trwającym konkursem?

Po pierwsze – by unieważnić rzetelnie przeprowadzoną procedurę konkursową i werdykt społecznej komisji, w której poza przedstawicielami urzędu i samorządu zasiadali i obradowali wybitni eksperci w sprawach kultury. Aż ciśnie się na usta  pytanie – unieważnić w czyim interesie? Może redaktor Karpieszuk przeprowadzi dziennikarskie śledztwo?

Po drugie – by za wszelką cenę zdyskredytować osobę, która przeszkadza, bo ma za dużo pomysłów na lepszy Żoliborz.

Powtarzam raz jeszcze, bo już to redaktorowi mówiłem: w żadnym etapie procedury konkursowej nie brałem udziału, ani w przygotowaniu warunków konkursu,  ani dobieraniu członków komisji  konkursowej, ani w jej pracach komisji konkursowej, ani w posiedzeniu zarządu, które miało decyzję komisji ocenić. (patrz: urlop).

I tu dochodzimy do kwestii mojego zamieszkiwania przy Alei Wojska Polskiego.

Z  Żoliborzem jestem związany od 1974 roku. To tutaj kończyłem policealne studium. To tutaj  działałem w KOR-owskiej opozycji lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, co po latach zostało zauważone przez Prezydenta RP. To tutaj wspólnie ze zmarłą nagle Janiną Zawadowską (Aleja Wojska Polskiego) stworzyliśmy Projekt  Żoliborz. To w Jej domu odbywały się spotkania organizacyjne i towarzyskie naszego środowiska. Ponieważ całe tygodnie spędzałem na Żoliborzu zaproponowała mi, abym sformalizował swój pobyt w dzielnicy i zgłosił  u niej zamieszkiwanie. Tu Umożliwiało to głosowanie w Warszawie, ale także płacenie podatków na  rzecz Warszawy, o co apelowali do takich osób, jak ja, warszawscy radni (i co – jak czytam – niepokoi bardzo Państwa Rapackich).  Ale w dalszym ciągu byłem i jestem zameldowany  w moim  domu pod Warszawą. Nie ukrywałem tego i publicznie o tym wcześniej mówiłem. Takie właśnie postępowanie jest zalecane i  zgodne z wszelkimi przepisami. Tu warto pokusić się o nieco dłuższy wywód. Otóż zarówno Grzegorz Hlebowicz i jego adherenci, jak i redaktorzy GW, powinni wiedzieć, że w wyborach samorządowych nie można się dopisać do spisu wyborców bez złożonego oświadczenia o zamieszkiwaniu w danym okręgu. Można to zrobić w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Nie wiedzieli? Zapomnieli? Nie chcieli wiedzieć?

Skądinąd ciekawe w jaki sposób osobom zainteresowanym udało się posiąść wiedzę o moim miejscu zamieszkania. Czy może inaczej, bo przecież sam nie robiłem z tego tajemnicy. W jaki sposób tym ludziom udało się tę informację potwierdzić. Czy nie obowiązuje w tym kraju Ustawa o ochronie danych osobowych? Oto temat na kolejne dziennikarskie śledztwo dla redaktora Karpieszuka.

Nie wiem niestety, bo na wakacjach nie mam dostępu do prawników, a łączność telefoniczną mam mocno utrudnioną, czy użycie w tym kontekście słowa „machlojki”, kwalifikuje się już na pozew, czy jeszcze nie. Ale przecież nie zawsze będę na urlopie.

Wiem jedynie, że mój adres zamieszkania posłużył jako pretekst zasadniczy i wymarzony, choć jakże miałki, do obalenia całej długotrwałej procedury konkursowej.

Dlaczego? Wiadomo, że nie chodzi tu o przysłowiową czystość żony Cezara, tylko o brudną, niestety, politykę.

Od wielu tygodni Grzegorz Hlebowicz proponował za moim pośrednictwem radnym Projektu Żoliborz (który nie wiedzieć czemu na łamach Gazety jawi się jako „kłopotliwy koalicjant”) wyjście z koalicji z Platformą Obywatelską i zawiązanie sojuszu z PiS-em, gdzie on wraz ze swoim klubem będzie bardziej lojalny wobec mnie, niż miejscowa Platforma.  Gdy ustawicznie odmawiałem, usłyszałem, że będę niszczony aż do zmiany zdania. Taką akcję rozpoczęła wcześniej lokalna gazeta „Informator Żoliborza”, a obecnie udało się w  to wciągnąć redaktora Gazety Wyborczej. Swoją drogą Gazeta Stołeczna jako tuba wzmacniająca kampanię PIS-owskiego biuletynu – brzmi niewiarygodnie, a jednak…

Pretekstem był konkurs na zagospodarowanie Fortu, który Grzegorz Hlebowicz od początku kwestionował. Najpierw  protestował przeciwko przyjętym warunkom, potem jako członek komisji konkursowej usiłował  podważyć wynik konkursu. Gdy to się mu nie udawało, apelował do burmistrza o unieważnienie z powodu słabości złożonych ofert. A i gdy to się nie udało, użył ostatniego, chybionego przecież, argumentu: miejsce zamieszkania jednego z wiceburmistrzów pokrywa się z miejscem wskazanym przy rejestracji fundacji  Krzysztofa Benedyka – członka konsorcjum Fort Kultury.

Ponad dwadzieścia lat doświadczeń w pracy samorządowej nauczyło mnie, że polityka, zarówno ta wielka, jak i ta mała  – nie rządzi się już prawami honoru. Że jest regułą w tej naszej niedoskonałej demokracji szkalowanie, przeinaczanie wypowiedzi adwersarzy, pomówienia – tylko po to, by przeciwnika zniszczyć.

Rozumiem ten mechanizm, ale pogodzić się z nim nie potrafię. I mam wrażenie, że dzieje się tak przez takich „polityków” jak Grzegorz Hlebowicz. Jako zastępca Dyrektora Dzielnicy, Przewodniczący Rady i wieloletni radny niczego istotnego dla dzielnicy nie zrobił, oprócz tego, że wielokrotnie zmieniał partie i niszczył osoby mu niewygodne. I mam jeszcze – może naiwną – nadzieję, że kiedyś takich ludzi w polityce zabraknie. I mam też wiarę w to,  że młodzi dziennikarze mojej gazety – w pogoni za sensacją – nie dadzą się więcej wykorzystywać w celach nikczemnych, bo to jest dopiero „kompromitacja, wstyd i dyskwalifikacja”.

Zastępca Burmistrza Dzielnicy Warszawa Żoliborz

Witold Sielewicz